Pralnia Sonia obchodzi 40-lecie swojej działalności. o początkach, wytrwałej drodze do sukcesu oraz funkcjonowaniu w czasach pandemii rozmawialiśmy z właścicielem, Stanisławem Pirchem.
Czy pamięta pan, jak to wszystko się zaczęło? Skąd wziął się pomysł na firmę o takim profilu działalności pralni?
Pod koniec lat siedemdziesiątych jako młody chłopak przeprowadziłem się do Piły z rodzinnych Kaszub. Szybko uznałem, że chcę związać z tym miastem swoją przyszłość. A przyszłość to przecież także sfera zawodowa. Tyle że, jakoś nie widziałem siebie w pracy od siódmej do piętnastej. I tak w 1982 roku powstał pomysł otwarcia zakładu świadczącego usługi w zakresie prania wodnego i czyszczenia chemicznego, a później także zapewniającego utrzymanie czystości. Czas pokazał, że była to dobra decyzja.
Skąd wzięła się nazwa „Sonia”?
Pierwsza polska pralka nazywała się swojsko „Frania”. Ale ja nie chciałem patrzeć w przeszłość, lecz w przyszłość, bo upatrywałem sukcesu tej branży w nowych technologiach i w sprzęcie. „Sonia” brzmiało ładniej, nowocześniej, ciut międzynarodowo. I tak oficjalnie powstał szyld „Sonia”. Zakład od razu został członkiem Bractwa Cechu Rzemiosł Różnych w Pile. Byliśmy jedną z pierwszych firm, które otrzymały certyfikat cechowy z „pionierskim” numerem 005.
Znaleźliśmy się też w szeregach Stowarzyszenia Pralników Polskich, Polskiej Izby Gospodarczej Czystości i Związku Pracodawców Przemysłu Pralniczego. Od początku konsekwentnie budowaliśmy markę naszej firmy, by kojarzyła się z wysokiej jakości usługami i z zadowoleniem klientów. Zarazem wytrwale umacnialiśmy pozycję wiodącego w tej branży zakładu w północno-zachodniej Polsce.
Z jakimi obawami spotkał się Pan na początku działalności?
Wiadomo: rok 1982 nie był w naszym kraju pod wieloma względami łatwym okresem. W gospodarce odgórnie sterowanej nie patrzono zbyt przychylnie na prywatną inicjatywę. Istniało realne ryzyko, że „polegniemy” w konkurencji z państwowymi zakładami usługowymi, że nie znajdziemy dla siebie trwałego miejsca na rynku. Ale postawiliśmy na jakość usług, na ich tempo. Ważny był dla nas profesjonalny i utrzymujący dobre relacje kontakt zklientami, którzy nas odwiedzali, by coś wyczyścić albo wyprać.
Od początku wyszliśmy z założenia, że „klient to nasz pan” i tej reguły się trzymaliśmy. Bo właśnie tak powinno być, szczególnie gdy działa się w sferze usług, w której kontakt jest bezpośredni. Nasi klienci zawsze mieli pewność, że oddana do nas odzież wróci do nich piękna, świeża i pachnąca, a usługi utrzymania czystości są świadczone na najwyższym poziomie.
Z czym szczególnie musiał się Pan wówczas zmierzyć?
To były lata niedostatku wszelkich towarów, także środków czyszczących i piorących, których używaliśmy w naszym zakładzie. Trzeba było ich szukać, załatwiać, „wydzwonić”, sprowadzić i zaplanować tak, by nie było przestojów. I to się mimo wszystko udawało – sam dziś już dziś nie wiem jakim cudem.
Czy były takie momenty, które uznaje Pan za przełomowe w historii pralni „Sonia”?
Oczywiście, że tak. W 2007 roku jako pierwszy zakład w Polsce uzyskaliśmy NATO-wski Kod Podmiotu Gospodarki Narodowej, dzięki któremu możemy świadczyć usługi dla wojsk NATO. Od 2014 roku jako pierwsi w kraju posiadamy certyfikat AQAP Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie określający wymagania dotyczące systemu jakości dostaw i usług dla wojska i wielu innych podmiotów gospodarczych z terenu północno-zachodniej Polski.
Istotne dla funkcjonowania zakładu było otrzymanie certyfikatów poświadczających usługi na wysokim poziomie z jednoczesnym prowadzeniem polityki proekologicznej. Chodzi o certyfikat zarządzania jakością ISO 9001:2015 i certyfikat ochrony środowiska ISO 14001:2015. Nasza firma jako trzecia pralnia w Polsce wdrożyła i stosuje system kontroli skażenia biologicznego – System RABC zgodny z wymaganiami normy PN-EN 14065:2016-07. Wprowadziliśmy także system zarządzania bezpieczeństwem
i higieną pracy zgodnie z wymogami ISO 45001:2018 oraz system zapewnienia bezpieczeństwa żywności HACCP.
Dokumenty te są potwierdzeniem konsekwentnie prowadzonej polityki proekologicznej polegającej na wdrożeniu, utrzymaniu i doskonaleniu systemu zarządzania środowiskowego oraz jego koordynacji z innymi systemami zarządzania.
Kluczowe dla rozwoju firmy było inwestowanie w urządzenia pralnicze najnowocześniejszych generacji. Mamy na przykład największy w kraju agregat do czyszczenia chemicznego i największy na świecie magiel firmy Kannegiesser. Te inwestycje procentowały, zaś nowoczesny sprzęt pozwolił nam sprostać rosnącym wymaganiom rynku pralniczego.
To tylko kilka przykładów takich ważnych wydarzeń w kontekście funkcjonowania zakładu. Były oczywiście i te związane z licznymi nagrodami i wyróżnieniami dla firmy oraz dla mnie jako rzemieślnika, które przyniosły mi ogrom osobistej satysfakcji. Wymienię tu choćby Kordzik Wielkopolskiej Izby Rzemieślniczej, „Laurus Aureus” – Złoty Laur Hipolita, Odznakę Honorową „Za zasługi dla rozwoju gospodarki Rzeczypospolitej Polskiej”, Złoty Medal im. Jana Kilińskiego „Za zasługi dla rzemiosła polskiego” czy „Wawrzyn Pracy Organicznej”.
Jaka jest Pańska recepta na prowadzenie firmy w taki sposób, by z sukcesami utrzymała się na rynku przez 40 lat?
Trzeba konsekwentnie podnosić sobie poprzeczkę oczekiwań i celów, bo trwanie na tym samym poziomie oznacza cofanie się. Niezwykle istotny jest nacisk na nieustanny rozwój. Dlatego zawsze staraliśmy się być od konkurencji o jeden krok dalej.
Tą receptą jest także zaufanie, które przez te cztery dekady zyskaliśmy u wielu firm i osób. Bo to, co robimy, robimy bardzo dobrze. Oczywiście bardzo ważna jest również załoga, jej odpowiedzialność, zgranie i zaangażowanie. Ja taką mam.
Czy na przestrzeni tych 40 lat pojawiały się chwile zwątpienia?
Zapewne doświadcza ich każdy przedsiębiorca, ale rzecz nie w tym, że się pojawiają, lecz w tym, by sobie z nimi poradzić. Mnie takie momenty motywowały do szukania nowych rozwiązań
i pomysłów. Wbrew pozorom działały na mnie mobilizująco, co ostatecznie przekładało się na pozytywne efekty.
A jak na działalność firmy wpłynęła pandemia?
Pralnie nie były objęte lockdownem, ale są uzależnione od firm, których dotknął ten problem. Przedłużający się lockdown w gastronomii i hotelarstwie pociągnął za sobą drastycznie zmniejszenie zapotrzebowania na nasze usługi, co natychmiast odczuliśmy na przychodach. Niektóre zakłady utonęły w długach, były też i takie, które zbankrutowały. Na dodatek ta deprymująca sytuacja niepewności: czy dojdzie do odmrożenia branż? Kiedy? Na jak długo? Cóż, nie było wyjścia – trzeba było zacisnąć zęby i pasa, żeby ten czas jakoś przeczekać. Mam nadzieję – jak pewnie i my wszyscy – że fatalny okres minął już bezpowrotnie.
Jak ocenia Pan dzisiejszy rynek usług pralniczych i rynek usług utrzymania czystości?
Po dwóch latach pandemii rynek ten powoli wraca do poprzedniego stanu. Ale nic nie jest dane raz na zawsze, więc trzeba wciąż trzymać rękę na naszym pralniczym „pulsie”. Pewne jest jedno: choćby nawet szło najlepiej, nigdy nie wolno spocząć na laurach!